wtorek, 24 stycznia 2012

Wyjazd - rozdział drugi

     - Witaj Dolerei! - powiedziałm stojąc w drzwiach białego domku.
     - O, hej! Słyszałam już o tym, co planujesz... - powiedziała z lekkim wyrzutem, iż nie mogła mi w tym przeszkodzić.
     - Tak, też jestem zła na samą siebie... Ale może wejdziemy do środka? - po czym zamknęłam za nami drewniane drzwi.
     Bella tego dnia musiała iść na polowanie. Nie była zadowolona wczorajszymi ziołami oraz - co zauważyłam od razu - moim nastawieniem do wyprawy. Miała to być jej pierwsza podróż i nie chciała jej zniszczyć moją obecnością. Choć gdyby nie ja... Ahh, to nie był mój wybór. To ona zawsze podejmowała takie decyzje, a ja przytakiwałam.
    Postawiłam czajnik na herbatę z kwiatów Róż na Opak które rosły zazwyczaj w koronach wysokich drzew. Miały intensywny smak i roztaczały dookoła przyjemną woń. Zostawiałam je na specjalne okazje i długie monologi Dolerei - dzisiaj właśnie był jeden z takich dni.
    - Jak mogłaś się na to zgodzić?! - krzyknęła, gdy ja jeszcze nie nalałam wody. - Wiesz, że teraz tylko o tobię mówią? Mówią, że zginiesz!
    - Ohh... Nic mi nie będzie. Wiesz chyba, że mam w tej dziedzinie doświadczenie. Tak samo wiesz, że nie mogę cię zabrać ze sobą.
    - Nie pozwole ci! - warknęła. - Zawsze jeździsz sama, pod pretekstem iż to niebezpieczne. A teraz udowadniasz mi, że nic się nie stanie. - popatrzyła na mnie jednym ze swoich zwycięzkich uśmiechów. - Tak więc jadę.
    Nie miałam siły się z nią kłócić. Tak jak Bella - mój mały, czerwonoskrzydły feniks o niebieskich oczach i dumnej postawie - potrafiła postawić na swoim. Pipi wróciła przed zmrokiem. Byłam wtedy już gotowa na wyjazd. Wszystko spakowane, łącznie z rzeczami mojej przyjaciółki.
    Wyszłyśmy z chatki o świcie, na niebie wschodziło słońce oświetlając moją beżową kreację - długą sukienkę z motywem wiśni. Nie śpieszyło nam się. Pociąg wyruszał w południe a my postanowiłyśmy popłynąć tam rzeką Ond która przecinała cały las kończąc się na stacji. Aby do niej dojść należało przebyć pięciominutową trasę kamienną drogą. Nie było to zadanie trudne, jednak gorszą stroną było znalezienie łodzi - mało osób je miało, a jeśli już to wyporzyczali je za wielkie sumy. Całe szczęscie, że burmistrz Floo, Pan Deep postanowił całą wyprawę sponsorować.
     Doszłyśmy do rzeki. Byłyśmy na drewnianej kładce która służyła tutaj jako molo. Nie było w niej nic dziwnego, poza tym że gdy się na nią wchodziło to lekko się zatapiała. Na drugim jej końcu stało dwuch mężczyzn - jednego znałam, był to stary Mark, którego imienia nikt tak na prawdę nie znał. Drugi jednak, ubrany na czarno w pelerynę i duży kapelusz był dla mnie całkiem obcy.
    - A ty to kto? - wtrąciła się Bella. - Umarły?
    - Bels! - krzyknęłam. - Jak ty się wyrażasz, co?
    - Ale on z nami jedzie! To coś ma zamiar mi wszystko popsuć! - warknęła. Jak widać myślała, iż wszystko należy do niej.
    - Mówiłam ci już wiele razy, że czytanie w myślach jest złe. - powiedziałam, po czym zwróciłam się w stronę tajemniczego gościa. - Jestem Klara. Przepraszam za nią, nie jest dobrze nastawiona do... Obcych.
    - Nie widzę ku temu żadnego problemu. Jestem Derek, zostałem wysłany aby toważyszyć pani, panno Klaro w poszukiwaniach.
    Wtedy właśnie wszystko sobię przypomniałam. Do był EV - jeden z najbardziej znanych odkrywców na całym świecie. Widziałam go raz - gdy odbierał nagrodę ale wtedy był... Mniej tajemniczy, bardziej spokojny - a może to po prostu ja go wtedy takim widziałam. Teraz wyglądał jak upiór, który miał nieco wygórowane maniery.
    - Pani Dorerei także z nami jedzie? - zdziwiłam się, skąd on mógł ją znać?
    - Oczywiście. I nie strasz jej, proszę. Ona przecież wie.
    - Wie o czym? - spytałam coraz bardziej podejrzliwa. - Nie rozumiem was.
    - Nie mówiłam ci, na prawdę?! Przecież Derek to mój stary znajomy. Poznaliśmy się kiedy leczyłam jego konia. - kiedy to mówiła mogłabym przysiąc, że rozdziwiłam usta. Moja najleprza przyjaciółka nie wspomniała mi ani słowem, iż zna zdobywcę tytułu EV - tego, który odnalazł skarb Nevree, tego, który wymyślił recepturę na zaburzenie światła. Tego samego, za którego włos mogłabym oddać wszystko. A ona mówiła o tym tak, jakby to była informacja o tym, który ptak znalazł sobię partnerkę. Równie nie ważna i bezużyteczna.
    - Powinniśmy ruszać. - rzuciłam. - Nie chcę czekać do jutra na pociąg.
    To mówiąc wsiadłam na łupinkę zwaną łodzią. Płyneliśmy powoli a ja, zapatrzona w wodę zapomniałam o rzeczy, która powinna mi utkwić w głowię raz na zawsze. Dookoła rozciągał się las. Gdzieniegdzie mijaliśmy małe miasteczka, w których na krótki odpoczynek udawała się Bella. Nie było w tym nic dziwnego. Często zaglądały tam nawet i do okien małe smoki, gryfy, jednorożce... Co najwyżej dzieci skubały jej pióra, które i tak po chwili odrastały.
    Wreszcie byliśmy u celu. Przed nami rozciągał się wielki budynek, stąd mieliśmy wyruszyć w drogę pociągiem zaprzęgniętym w stado koni, które właśnie sprowadzali do bocznego wejścia. Wszystkie były beżowego koloru z nutą morskiego, były to więc Denni, najszybsze konie spowadzane z dalekich, północnych gór.
    - Zapomniałam! - krzyknęłam nagle. - Nie wzięłam ametystów!
    - Ale po co ci ametysty? Nie masz czego nosić? - zaśmiała się lekko Dolerei. - I tak jest już ciężko.
    - Ja wziąłem. Duży zapas, nie braknie. - Odparł suchym głosem Derek. Najwyrażniej nikt już nie był w nastroju.
    - To dobrze... Bez nich nigdy nie znaleźlibyśmy nawet łuski Anakree... Cóż. Pozostaje nam czekać. Ja idę kupić mlecze. Nie chcę żeby Bels opadła mi z sił, lub zwróciła swój wczorajszy obiad. - Po tych słowach odeszłam lekkim krokiem.
    Na niebie zaczęły się zbierać burzowe chmury. Znaczyło to, iż przejazd nie będzie zbyt udany. Nie traciłam jednak nadzieji - biała stacja obrośnięta pnączami róż napawała pięknym widokiem. Duże okeinnic pozwalały wyglądać na wszystkie strony. A już niedługo ściany miały zastąpić kamienie a ciepło miało stać się leniwą mgłą. Dlaczego to nie mogło być tak proste? Jadę, znajduję, wracam. Nie, los chciał mi dać szansę na coś, co miało odmienić moje życie... Na coś, o czym nie miałam pojęcia...
   

5 komentarzy:

  1. A więc tak...

    ŁOMAJGASZJAKIETOSUDEŻENIEMOGE!

    Ok xD
    A więc tak, była chyba jedna literówka, ale mi się pisać nie chce już :3
    Ogółem bardzo mnie wciągnęło :>
    Czemu to takie którkie?! :c

    OdpowiedzUsuń
  2. Gdyby było dłuższe, to nikt by nie czytał.!

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja bym czytała xD

    OdpowiedzUsuń
  4. E ty!
    Tak do Ciebie mówię jednorożcÓ!
    Kiedy kolejny rozdział?

    OdpowiedzUsuń